Konkurs Dziennikarski
dla
Młodziezy - edycja 2008
pierwsza
nagroda
Imię i nazwisko: Marta Sabina Kudiuk
Moje pierwsze wrażenia, pierwsi koledzy i przeżycia w nowym kraju W jakim sposób polska młodzież, która jest krótko w Belgii, integruje się ze swoimi rówieśnikami? Na jakie podstawowe problemy i zagrożenia jest narażona?
Zwierzę Ci się, drogi
Czytelniku. Kiedy powierzono mi napisanie artykułu o młodziutkiej
części polonii w Belgii, załamałam ręce i z góry skazałam ten
reportaż na straty: sama głębiej nigdy nie interesowałam się
młodzieżą zza granicy, wiec czemu to ja miałabym o tym pisać?
Okazało się jednak, że dobrze się stało, bo mam Ci do przekazania
niesamowitą historię o młodych ludziach, którzy słowo ,,wyzwanie”
rozumieją inaczej niż Ty i ja. Są bohaterami z przymusu.
Zaintrygowały mnie trzy różne osobowości: 13-letniej
Justyny, 15-letniego Maćka i 17-letniej Marzeny. Udało mi się z nimi
porozmawiać i zapytać, jak sobie radzą po belgijskiej stronie
lustra. Pozwolę sobie zacytować ich opowieści w takiej formie, w
jakiej sama je usłyszałam: nic nie ujmując i nic nie upiększając.
Zacznę od jasnowłosej szczebiotki Justyny.
,,Belgia to fajne państwo. No… to znaczy na początku nie
wydawało mi się fajnym. W Polsce przez 5 lat mieszkałam z dziadkami.
Nie było mi źle, babcia pozwalała mi na wiele rzeczy, a matka
przysyłała fajne sukienki. Byłam zawsze najlepiej ubraną
dziewczynką. Szczerze mówiąc, nabijałam się z innych kolegów,
których nie było stać na gadającego misia czy całą serię mieniących
się karteczek. Bo wtedy była mowa na ich zbieranie. Denerwują mnie
te historie o biednych dzieciach, płaczących po nocach za rodzicami
za granicą. Ja często płakałam, ale nigdy za matką czy ojcem. Ale
prawie rok temu to oni chyba zatęsknili, bo sprowadzili mnie tutaj.”
Rodzice Justyny mówią, że na początku mieli problemy z córką. Była
wulgarna i buntowała się przeciwko nauce języka. Do rodzicieli
zwracała się bezosobowo, nigdy ,,mamo” czy ,,tato”. Podobno teraz
jest lepiej, czasem nawet, gdy poproszą swą jedynaczkę, zmywa
naczynia.
,,Dobrze pamiętam pierwszy dzień belgijskiej szkoły”
kontynuuje Justyna. ,,Z rana przed wyjściem postanowiłam, że będę do
Belgów mówić po polsku, a co, tak mi się podobało. Ale jak weszłam
do szkoły zrobiło mi się… no jakoś tak źle mi się zrobiło. Coś do
mnie gadali, a ja nic nie rozumiałam. Stałam w kącie obrażona na
cały świat. W końcu podeszła do mnie jakaś panna i zapytała o coś i
użyła słowa ,,polonais”, i ja powiedziałam, że ,,oui”. Ona się
uśmiechnęła, wysunęła rękę i po polsku powiedziała, że ma na imię
Paula. Fajnie było wtedy ją poznać. Przedstawiła mnie innym Polakom.
W sumie jest nas 8. Ale w mojej klasie tylko ja jestem z Polski. Nie
jest tak źle, a francuski nie taki straszny. Coraz lepiej dogaduję
się ze znajomymi Belgami. Rzuciłam już nawet palenie, do którego
namówiła mnie Paula. Jest mi tu coraz lepiej, chociaż czasem
zastanawiam się, co by było, gdybym dalej mieszkała w Polsce i jak
by się potoczyło moje życie. Mimo wszystko pozostało we mnie to coś,
co zamyśleni ludzie nazywają ładnie sentymentem.”
Wydaje mi się, ze Justyna ma do przekazania o wiele
więcej emocji, lecz ogranicza ją bariera ubogiego słownictwa.
Nadrabia to szybką wypowiedzią, urozmaicając ją dosadnymi
wulgaryzmami i epitetami. Jest wesoła, wygadana i bardzo energiczna.
Justyna świetnie radzi sobie w nowej sytuacji i zdaje się, ze jedyne
jej troski wynikają z chłodnych kontaktów z rodzicami.
,,Do Belgii przyjechałam 1,5 roku temu”, relacjonuje mi
moja druga rozmówczyni, Marzena. ,,W Polsce mieszkałam z tatą i
babcią, ale tata popadł w alkoholizm, a ja bardzo chciałam zobaczyć
Belgię, wyjechać, poznać język i ludzi. Zamieszkałam tu w brudnej
dzielnicy Brukseli z mamą i Piotrem oraz ich 4-letnim synem
Grzesiem. Już w Polsce długo przygotowywałam się do przyjazdu.
Kupowałam pokaźne ilości słowników i atlasów, bo tycie i tajemnicze
Królestwo Belgii było dla mnie innym światem. Mam smykałkę do nauki
języków, więc szybko nauczyłam się niderlandzkiego i trochę
francuskiego. Jeszcze dwa miesiące przed wyjazdem ,,kleciłam”
skomplikowane zdania, w większości bez sensu, ale liczy się przecież
duch walki.
Czy miewam chwile zwątpienia? Pewnie, że tak. Ale nie
większe i nie częstsze niż te miewane w Polsce. Czasami ktoś w
klasie rzuci jakiś kawał i cała grupka wybucha salwami śmiechu
oprócz jednej ,,polonaise” z pierwszej ławki, nie znającej kontekstu
i specyficznego, krajowego poczucia humoru. Wtedy to aż łzy cisną
się na oczy. Ale przy zrozumieniu kolejnego dowcipu nawet już mniej
śmiesznego, od razu lepiej robi się na duszy. W pierwszych dniach
pobytu tutaj byłam nieco… ,,dzika”. Przed wszystkim nie chciałam
stać sama, bo nasłuchałam się legend o tym, jak to zachodnie szkoły
stają się siedliskiem dealer’ów narkotyków i o porwaniach młodych
dziewczyn. Co było robić? Włóczyłam się krok w krok za grupkami
dziewczyn. Starałam się rozmawiać, ile się da, co było dość
komiczne, bo czasami wypowiadałam się zupełnie nie na temat. Chyba
mam też talent do zjednywania sobie ludzi, bo mam tu mnóstwo
znajomych, którzy nie pozwalają mi się nudzić smucić, czy tęsknić.
Czasem odwiedzam z nimi dyskoteki dla rozrywki. Nie zmienia to
faktu, iż pilnie się uczę. Dostosowałam się do realiów i jestem
raczej zadowolona, ze tu jestem.”
15-letni Maciek każe się tytułować per ,,Mycek”. Chłopak
może nie grzeszy nadmierną inteligencją, ale skutecznie niweluje to
rozbrajającym poczuciem humoru, wdziękiem i szczerym uśmiechem.
Snuje swoją historię z rozmarzonym wyrazem twarzy i błyszczącymi,
brązowymi oczami. ,,Ja tu przyjechałem rok temu. Ha ha, ile ja
przygód do tej pory przeżyłem! Bo widzi pani, jak się nie rozumie
języka to trudno nie wpaść w jakieś tarapaty”, próbował bystrą uwagą
zaimponować mój wesoły rozmówca. Dobrze gaworzy się z ,,Myckiem”,
ale jego niepospolite gadulstwo sprawia, ze wciąż zmienia temat i
muszę go prosić, by wrócił do odpowiedzi na pytania. ,,Ja słyszałem
że wielu młodych ,,wariuje”. Znaczy każdy się nad nimi rozrzewnia,
bo opuścili Polskę, rodziny i przyjaciół, wiec tutaj pozwala im się
na różne rzeczy żeby nie przeżywali tak tej ,,rewolucji”. Zaczynają
,,szaleć”: palić i pić między innymi. Taki zastrzyk wolności. Ale to
niewielu tak robi, Ja jeszcze takich nie poznałem, ale są tacy. Mój
pierwszy dzień w szkole? Ooo, nic nie pamiętam. Ale nigdy nie
zapomnę, jak poznałem pierwszych kumpli. Bo jeden kolega, Philippe,
zakochał się w Catherinie. Nie radził z nią sobie biedaczek, więc
postanowiłem mu pomóc. No i ja swoim łamanym francuskim próbowałem
jej to powiedzieć. Ale ona musiała mnie źle zrozumieć, bo cmoknęła
mnie w policzek. Zobaczył to Philippe i cmoknął mnie w drugi, czyli
poszliśmy się bić. Ale Catherina i tak wybrała Thomasa, więc
zostaliśmy z Philippe i jeszcze paroma widzami naszej bójki
najlepszymi kumplami i tworzymy teraz zgraną paczkę. Ha ha, jak się
pani na pewno domyśla, to ja jestem grupowym ,,rozsmieszaczem” bo
nie zawsze rozumiem co do mnie mówią. . Ot, i cała moja integracja.
Ale zaraz opowiem pani naprawdę niezłą historię (…).
I
opowiedział. Rzeczywiście, była ,,niezła”. Polegała na prześmiesznej
pomyłce językowej. Maciek to prawdziwy żywioł, nie pozwala sam sobie
na chwilę spokoju i z najdrobniejszego zdarzenia potrafi uczynić
fantastyczne przeżycie, a korzystając ze swego daru natury, jakim
jest sztuka pięknego opowiadania, zabawia swoje otoczenie. Te trzy postacie mają silne i wyraźnie zarysowane charaktery. Ale życie nastolatków, młodziutkich emigrantów, nie zawsze jest takie beztroskie i usłane płatkami róż. Otóż na ten reportaż miały się składać wypowiedzi czterech osób. 15-letni Damian nie chciał rozmawiać. Powiedział jedynie kilka zdań, krótkich lecz znaczących. Damian nie chciał wyjeżdżać z Polski i kategorycznie odmawia nauki języka. Głęboko skrywa własne zdanie na temat stosunków między młodymi Polakami a Belgami, a swój pobyt tutaj nazywa dramatem. Ze stanu żalu z powodu wyjazdu przeszedł w deprymujące zobojętnienie. Każdy gest wykonuje machinalnie, bez przekonania, nie wychodzi nigdzie z przyjaciółmi, odgradza się od bliskich, którzy szczerze go kochają i chcą mu pomóc. Ojciec Damiana zdradził, że w przyszłym roku wrócą całą rodziną do rodzinnego Koszalina, jeśli do tego czasu Damian nie spróbuje przekonać się do ,,belgijskiego” trybu życia i związanych z nim gruntownych zmian.
Okres
adaptacji w nowym środowisku jest zwykle burzliwy i wymaga wiele
siły i determinacji. Bez względu na stosunek tych młodych ludzi do
nowej sytuacji, w której się znaleźli, są oni naprawdę godni
podziwu. Z czasem, w większości z nich, zatrze się świadomość i
tożsamość narodowa, zapomną o obyczajach i tradycjach swego kraju,
ku ich bezgranicznemu zdziwieniu przy każdej kolejnej wizycie w
Polsce zaczną zauważać coraz większe różnice między nimi a ich
rodakami, rówieśnikami. Podążą dzielnie, tak jak teraz, za
wyznacznikami nieuchronnej i wszechogarniającej globalizacji. Czy
jest to zjawisko pozytywne? Negatywne? To się z pewnością jeszcze
okaże, jedyne co jest pewne to to, że problemy i zagrożenia
wynikające z emigracji w młodym wieku w dużej mierze zależą od
samych zainteresowanych tym problemem. Każdy z nich podchodzi do
niego inaczej, wedle starego mądrego porzekadła: ,,Życie człowieka
jest niczym biała karta: czym ją zapiszesz, tyle będzie warta”. Marta Sabina Kudiuk |